sobota, 31 grudnia 2011

NOWY... Znaczy skuteczniejszy!

Stałym, okazjonalnym i przechodnim czytelnikom mojego bloga, życzę WSZYSTKIEGO CO NAPEŁNIONE JEST MIŁOŚCIĄ - kwitnącego zdrowia, pełni sił i motywacji, większej odwagi, zdrowego rozsądku, gdy potrzeba, solidnej cierpliwości, lepszych perspektyw, dobrej woli, uczciwości i szacunku wobec siebie, odnajdywania Miłości w drugim człowieku, radości dzielonej z innymi, pracy na miarę możliwości, wytrwałości w tym, co wydaje się trudne, uśmiechu, szczęścia rodzinnego, weny twórczej i materiałów, dzięki którym powstaje nasze kochane rękodzieło, pokory, życzliwości, anielskich cudów, głębokiej wiary, również w drugiego człowieka, w czyste intencje i wszystkiego pięknego, co rozkwita Z MIŁOŚCI!!!

SERDECZNIE DZIĘKUJĘ za wszelkie przejawy aktywności, za dobre słowa, wiadomości z serca płynące, za cierpliwość, którą mnie obdarzacie, radość, którą się dzielicie i wiarę!
Również za te piękne prezenty, którymi mnie obdarzyliście.

A sobie dodatkowo życzę, abym była uczciwie rozumiana...

Dziękuję, że jesteście!
NIECH SIĘ SPEŁNIĄ PIĘKNE MARZENIA!



♥ ♥ ♥ ♥ ♥ ♥ ♥



W ramach przywitania Nowego Roku zachęcam Was do wstania z krzesełka i energicznego poruszania się z radosną Whitney Houston! ;)

 Postanowienie mam jedno, bo tylko to działa prawdziwie:
Kochać i szanować...

Edward Tulan dotarł - zapraszam na losowanie!

W tak pięknym towarzystwie dotarł do mnie Edward Tulan...

Wraz z życzeniami, ze słodkościami, z pięknym rękodziełem...


Ze śliczną bombką ręcznie wykonaną przez Basię.

Istne cudeńko!
Niezwykle estetyczne i precyzyjne...





Basiu, raz jeszcze dziękuję!
Bombeczka już wisi na choince.


♥ ♥ ♥ ♥ ♥ ♥ ♥

A do Edwarda Tulana można się zapisać pod tym linkiem.
Zgłoszenia przyjmuję do 2 stycznia 2012r.

piątek, 30 grudnia 2011

CANDY nr 29. Cudowna podróż Edwarda Tulana... Zapraszam! :)

Zaastanawiałam się gdzie po raz pierwszy dostrzegłam Edwarda. I sobie przypomniałam...
To wspaniałe Candy zapoczątkowała właśnie Natalija.
A więc Edward krąży od maja zeszłego roku! 

Odwiedził już 28 osób, choć czytało go nieco więcej...

Dziś z rana pan listonosz przyniósł go wraz z prezentami od przemiłej Barbary.
Jak tylko się na zewnątrz rozjaśni, pokażę w jak pięknym towarzystwie do mnie dotarł!

Przyznam, że nie mogłam się powstrzymać (musiałam przerwać czytanie Hołowni i Prokopa) i Edwarda przeczytałam od razu.
A po skończonej lekturze, przytuliłam go serdecznie, aby mógł polecieć w dalszą podróż...
Zanim to jednak nastąpi, przeczyta go jeszcze jeden czytelnik, więc CANDY (pomimo czasu przeznaczonego), poleci do kogoś wcześniej, niż w założonym terminie. 

Zapraszam Was do zabawy w polowanko!

Przeczytajcie poniższe zasady - w jaki sposób wziąć udział w losowaniu:
1. Pozostaw komentarz pod tym postem - tak, aby zdążyć przed losowaniem, które odbędzie się 3 stycznia 2012 r. (W zabawie biorą udział tylko osoby posiadające bloga!).
2. Umieść informację o zabawie wraz z podlinkowanym zdjęciem na swoim blogu.
3. Po wylosowaniu, skontaktuj się e-mailowo, podając swój adres. A po otrzymaniu przesyłki, przeczytaj książkę w ciągu 10 dni.
4. Zorganizuj u siebie następne candy, na takich samych zasadach (u Ciebie będzie to CANDY nr 30).
5. Wpisz się do książki.
6. Dodaj do książki dowolną niespodziankę dla zwycięzcy.
7. Wyślij Edwarda z niespodzianką, na podany przez zwycięzcę adres.

Zapisy przyjmuję do 2 stycznia 2012r. do północy. 

Na wynik losowania nie będę wpływać, więc zdecyduje - jak to się mówi - los... ;)
W komentarzach dodatkowo można umieścić info jaką książkę warto przeczytać.
Przy okazji więc dowiem się na jakie książki warto zwrócić uwagę...



Kogo Edward odwiedzi tym razem...?! ;)

czwartek, 22 grudnia 2011

Mr. Snowman & Mrs. Snowwoman...

Nie było śniegu, więc ulepiliśmy z szydełkiem kochające się bałwanki... 

Z marchewami w wersji 3D, spod których wydobywa się subtelny uśmiech, z ciepłym szalikiem i żywym spojrzeniem, które pozwoli im obserwować i rejestrować wszelkie serdeczne odruchy... 

I z długą bawełnianą zawieszką...


Bałwanki pouśmiechały się dobę i... zaczął sypać śnieżek...
Czas się więc zacząć ubierać w kalesony, rajstopy i inne ciepluchy!

W razie adopcji zostawiam namiary na bałwanki: Galeria ArtStacja.


A jak u Was przebiegają przygotowania do zimy?
Lepicie w tym roku bałwanka...? 

wtorek, 20 grudnia 2011

Miłosne drzewko z płatkami śniegu...

Wkrótce zaczniemy przybierać zielone, leśne drzewko, więc musiały się pojawić odpowiednie ozdoby. Oczywiście wykonane ręcznie... 

A skoro ręcznie i z miłości, to oczywiście SERDUSZKA! 
Śniegu u mnie jeszcze nie widać, ale w razie deficytu, wyszyłam śnieżynki po jednej stronie każdego serducha.

Sporo czasu zajęło mi haftowanko i szycie, bo ponad 3 godziny...
Jednak dokładność godna jest każdego czasu!


Pozostało mi ich nieco, więc jeśli ktoś ma ochotę, to m.in. tu się nimi dzielę...



Pozdrawiam Was serrdecznie!

sobota, 17 grudnia 2011

Torba na ziemniaczki. ;)

W ubiegłym tygodniu była mowa o warzywach, więc nie mogło zabraknąć torby na ziemniaczki...

Wrrreszcie ją uszyłam!

Z początku wydawało mi się, że uszy torby są zbyt duże, że niewygodnie się może nosić, ale na ramieniu jest o wieele wygodniej. I mniej wysiłku się wkłada niż gdy się przy kolanku buja...
Tkanina z bliska jest w dotyku dość gruba - bo to oczywiście coś zbliżonego do płótna (choć nie tak gruba jak płótno), w zgrabne wzorki, w kolorze kawy z mlekiem (czyli tak, jak pasuje do reszty).

A dzięki temu, że prasowało się dość wygodnie, samo szycie było wyjątkowo przyjemne. I z tkaniny wyszło jeszcze kilka dodatkowych woreczków, które przydały się na inne drobnostki.


Moja maszyna jest wiekowa, dlatego nie miałam overlocka a jedynie zygzak i prosty ścieg Łucznika, ale po przeprasowaniu wyszło dość ładnie, więc to nie było tak uciążliwe... 

Fotki niestety tylko jakby od środka, ale na możliwości jakie posiadam, myślę, że jest względnie wyraźne.



I z towarem w komplecie. ;))


Tkanina powoli się kończy, więc czas poszukać nowych możliwości...

I tym razem z pewnością będzie coś w klimacie choinkowym, więc zapraszam wkrótce. ;)

piątek, 9 grudnia 2011

Zimowe zapasy...

Któregoś pięknego dnia, zainspirowała mnie marchewka. 
Zwyczajna, polska karotka... 

Kiedy się nią zachwycałam, szydełko spojrzało niewinnie i... spróbowaliśmy wspólnie podjąć to wyzwanie.

Po chwili zgodnej współpracy - wyhodowaliśmy odmianę późnojesienną. ;) 


Do kompletu zaplanowałam jeszcze wyhodowanie żołędzia, ale chyba bardziej przypomina orzeszek...

Jak wiadomo takie rarytasy nosi się w fajnej siatce na zakupy, więc powstała jeszcze biała, zgrabna, siateczka z przewiewnymi otworami...


Pozostaje więc tylko wynieść je w chłodne miejsce... ;))

środa, 7 grudnia 2011

O dwóch takich co... przyszli pocztą...

Jak tylko pomyślę o naszym listonoszu, od razu myślę o nim ciepło...

I właśnie wczoraj ten przemiły pan, wczuwając się w rolę Świętego Mikołaja, podarował mi kopertę w wersji 3D, z prezentem książkowym.

Tak się stało, że wygrałam kolejny konkurs. Tym razem u Scathach.

Jej piękny uśmiech uświadomił mi, że to jednak mnie przypadła książkowa adopcja Szymona Hołowni i Marcina Prokopa...


W nabliższym czasie zabieram się więc za lekturę, by poznać te pozornie sprzeczne światy dwóch mężczyzn. Pozornie sprzeczne, bo tak jakoś pomyślałam, że oni jednak są braćmi...


Dziękuję pięknie!
A sobie, po przeczytaniu książki, życzę poznania ich w rzeczywistości... ;)

Serwetki w kolorze ecru...

W czasie, gdy jeszcze działało szydełko, stworzyłam kilka wełnianych serwetek.

Nie miałam pomysłu, ani schematu, ale kiedy szydełko wpada do rąk, działa wedle swojego rytmu...


Kolor ecru, włóczka niestety nie wiem co dokładnie posiada w składzie, ale na pewno posiada wełnę. 


Kiedy tworzyłam kwadratową, zrozumiałam, że moja przyjaźń z szydełkiem się dopiero rozpoczyna...



Lubię wpatrywać się w te struktury...



Czy jest tu ktoś jeszcze kto lubi te wzorki?! ;)

A jednak...

Oto i jest - moja nowa mysz...


Producent podszedł do tematu profesjonalnie. Miałam szansę poczytać o tym jak obchodzić się ze sprzętem elektronicznym. Co dla mnie jest nowością, bo do tej pory nie czytałam krótkich instrukcji i korzystałam z myszek z najniższej półki (o ile w ogóle na jakiejkolwiek półce leżały:)).
Mnie podoba się okładka. Może jest nieco marketingowa, ale jest w niej kilka składników, które pozwoliły mi dostrzec rzeczy istotne.

Aktualnie się z myszką oswajamy. ;)
Choć po tej przesiadce zaczęłam doceniać rolę swobody i cały system bezprzewodowej komunikacji, którą dotychczas wypierałam, jakoby nie była mi potrzebna. Kluczem do tego jest oczywiście bateria, której też w myszkach nie lubiłam, traktując jako dodatkowy kłopot. Jednak bateria baterii nie równa, dlatego w praktyce sprawdzę czy było to słuszne. Mysz ma tę zaletę, że sygnalizuje kiedy potrzebuje dawki energii...

Myślę, że to dobry, praktyczny prezent. Nawet bez okazji, bo w sumie po co okazje do obdarowywania, skoro każdy dzień jest dla takich celów właściwy.

Jeśli chodzi o sam zasięg, to mysz u mnie działa w odległości sześciu metrów (większej odległości sprawdzić nie mogłam).
Można więc klikać z kuchni, przedpokoju, łazienki, spiżarni, z innego pokoju, tarasu, budy dla psa, z szafy, czy co gdzie tam kto ma i co lubi. O ile nie przeszkadzają w tym drzwi, ściany itp. No i o ile posiada się wzrok sokoli. Chociaż, w sumie... zawsze można dokupić lornetkę. :P

A tak całkiem poważnie pisząc, DZIĘKUJĘ za ten prezent i za wyróżnienie mojej odpowiedzi! Mysz przyszła w najbardziej odpowiednim momencie...

Może wyszło nieco nie rękodzielniczo, ale w ten oto sposób niezwykły już mogę do Was klikać. ;)

poniedziałek, 21 listopada 2011

W mysich klimatach...

Naoglądałam się szkodników. Najpierw tych z rodziny kablowatych, a potem... u Moniki Madejek - w pięknej serii lawendowej. Zajrzyjcie koniecznie w te wysmakowane, estetyczne cuda...
Zdecydowanie jej myszki bardziej przypadają mi do gustu niż te polne, czy ostatnio psotne komputerowe.

Z tymi ostatnimi miałam kilka konfliktów, bo tak się składa, że naraz, jakby się złośliwce uwzięły... Przestała działać nawet zapasowa, sprzed wielu lat i pożyczona.
I nie dość, że jedna po drugiej zaczęły fochy strzelać, to jeszcze w skrzynce znalazłam maila, że wygrałam mysz w konkursie, w którym wzięłam udział  kilka tygodni temu. Ale niestety, trzeba było odpisać w ciągu 24h i... chyba już jest za późno... 

No i nie wiem jak, ale kiedyś będę musiała to powiedzieć. Więc... napiszę wprost, by się z tym oswoić... 

Ijuś... Ze... ze... zepsułam i Twoją mysz.
Wybaczysz mi? ;)


A taka fajna... Z piłeczką była. Można było się nią pobawić w ramach relaksu...


Heh, wiadomo co to znaczy zamiast myszy, używać klawiatury. Jak nie wiecie, spróbujcie. Chociażby dla sprawdzenia na ile to łatwe. Obracanie TABulatorami, czy strzałkami to nielada sztuka.


No... I wyszło nieco nie rękodzielniczo i że psotnik jestem, ale cóż... Z prawdą trzeba się pogodzić. ;))

piątek, 11 listopada 2011

Stało się, stało... Szydełko nie wytrzymało.

Podczas trzeciej godziny dziergania, na skromnym zakręcie... trachnęło...
Przerobiłam jeszcze tylko 3 oczka końcówką i stwierdziłam, że połówka to jednak za duże ograniczenie.

A że był to cieniutki teflon 2mm, powinno to być przeze mnie do przewidzenia.
Czasem, podczas maratonów, kładłam je na zimnym parapecie, aby nieco ostygło, ale tym razem nie zrobiłam sobie przerwy. Więc mam za swoje...


W tzw. międzyczasie założyłam drugiego bloga, na którym będzie nieco więcej na temat aktywności fizycznej i wszelkich pokrewnych tematów.
Najbardziej zielony spośród moich blogów...



Zapraszam Was - również do wzięcia udziału w ankiecie z prawej strony bloga.

środa, 9 listopada 2011

Karteczki i Zawodowy Optymista na straży...

Ta piękna, urodzinowa, karteczka dotarła do mnie od Vivi22.
I tak się jakoś przykleiła, że ją ledwie zauważyłam, więc ciesząc się, że to nie kolejny rachunek, sięgnęłam do skrzynki głęboko... 


Czekała na mnie jakiś czas. Aż wyszła na światło dzienne...

Dziękuję! 
Jest taka kobieca... ;)

♥ ♥ ♥ ♥ ♥ ♥ ♥


A to już drobne prezenty ode mnie.
Foto nocne, bo nieco szybkie, ale to nie ważne.
Ważna jest akcja, która sprawiła tak wiele radości...

Pewnego dnia Anula napisała na swoim blogu o tym, że Laurka potrzebuje wsparcia. 

Przygotowałam więc pocieszny zestaw...


Wraz z karteczką z ciepłymi myślami poleciał ZAWODOWY OPTYMISTA.
Mężczyzna, który ma wspierać i strzec uśmiechu Laurki...

Ten rodzaj mężczyzn, jak powszechnie wiadomo, jest typem wzrokowca.
Z należytą uwagą obserwuje i rejestruje uśmiechy.
I znosi wszelkie obściskiwania... 


A to już ciepłe życzenia do Anulki, która 4.11. miała urodziny.

Raz jeszcze WSZYSTKIEGO CO NAJLEPSZE!
Dziękuję, że jesteście.
Ściskam Was ciepło.

sobota, 29 października 2011

Czas na prezenty od naszych zdolnych rękodzielniczek...

Dziękuję za Wasze wczorajsze życzenia, karteczki i prezenty!

Nie było imprezy. ;)
Chociaż lubię te dni, gdy tak wiele osób z serducha wprost życzy. To miłe...

Data zmieniła się na bardziej okrągłą i mam pewne plany, które przez wiele lat kształtowałam na te czasy. Jednak i one wymagają doprecyzowania, ulepszenia i rozszerzenia możliwości. Nie pozostaję jedynie przy rękodziele, choć sporo czasu zajmuje, ale myślę, że wszystko można pogodzić...
Rzeczywistość zweryfkuje na ile moje plany są rozsądne, czy mnie potrzebne, czy potrzebne innym...


A to już prezenty od kreatywnych i przesympatycznych kobietek...

Kolorowa karteczka od Anulki.

Karteczka od pracowitej Moniki...

I piękna, błękitna karteczka z notesikiem od Monis-ki. Cacuszko!


Na koniec dnia Ijuś uraczyła mnie sweterkiem i pięknym, żółciutkim motkiem włóczki...

Wygląda na to, że motek jest charytatywny. Wspiera jedno z Hospicjum w Chesterfield.
U nas chyba nie ma takiej możliwości, by wspierać takie organizacje, ale może za pewien czas ktoś przygarnie ten pomysł uczciwie w naszym kraju, bo myślę, że jest u nas wiele kobiet, które są otwarte na to, by łączyć szydełkowanie z tak pożytecznymi akcjami pomocy.


Dziękuję Wam, raz jeszcze, za wszelkie serdeczne odruchy w moim kierunku. Również te, których nie przytoczyłam na tym rękodzielniczym blogu.

Ściskam Was ciepło i przyjemnego weekendu Wam życzę!

czwartek, 27 października 2011

Jak bardzo trzeba być przesiąkniętym rękodziełem, żeby trafić na nie tam, gdzie się go nie spodziewa...?!

W przerwie pomiędzy szydełkowaniami musiałam dokonać kolosalnej zmiany...
Udało mi się zmienić ukochane oprawki i "podziarane" szkiełka, z którymi działałam przez ponad rok. Było strasznie trudno, wręcz koszmarnie, i aż nadto kosztownie, chociaż starałam się akceptować sytuację mimo wszystko i jak na moje możliwości, myślę, że i tak jest całkiem w porządku...

Wszelki koszmar z trudnościami zwieńczyła mi niezwykle przyjemna obsługa i zaproponowane przez intuicję (aż mnie samej trudno w to uwierzyć)... ręcznie wykonane oprawki...


O tym, że są ręcznie wykonane przekonałam się dopiero w domu, bo wybrać musiałam (podobno) najtańsze, a co za tym idzie, względnie stabilne. Kolor, jakość i dopasowanie, pozostawiają jednak nieco do życzenia. Bo cudów się nie spodziewałam przy takich możliwościach (tym bardziej, że cuda zawsze są nieprzewidywalne - kto doświadczył, ten wie).

Choć kilka grubych setek poszło w niedopasowane oprawki, za pół roku muszę wydać ponad dwa razy tyle... Hardcore! bo tylu zer się nie spodziewałam...
Nie powiem, że mnie to przeraża, ale oprawki, które mam, nie są jak poprzednie, które spełniały 100% swojej roli (były wytrzymałe, pomimo usterki), więc z góry rozumiem niełatwą sytuację plus kolejne, kolejne badania i wydatki.

Póki co jest względnie lepiej. Względnie, bo poza kwestią możliwości, różnica w postrzeganiu momentami mnie przeraża. W obecnym klimacie - podłoga wydaje się ruchoma, kafelki na ścianie w wersji 3D, podobnie jak inne "wypukłe" przedmioty, jakby w trójwymiarze... Jakby tego było mało, co pewien czas ból głowy, dziwny lęk, wynikający zapewne z różnic, wrażenie kołysania i coś, czego nie jestem w stanie zrozumieć, choć pragnę...
Kolejne pół roku takiej perspektywy brzmi dość przeraźliwie, więc w poczet niełatwych doświadczeń wpisałam sobie elementy siarczystego humoru, do czasu aż wszelkie efekty uboczne tej zmiany (zwane przeze mnie dla tych celów imprezowymi) przejmią nieco żartów i wpiszą się w tę zdrową aktywność - w jej poczucie zadowolenia i stabilność po zmianie...

Można patrzeć na nieprzyjemne doświadczenia z dystansem i zrozumieć, że granice poszerzają się same, a każde takie "imprezowe ciacho", jest potrzebne, by mogło być lepiej i bardziej pewnie już wkrótce...

środa, 26 października 2011

Chusta, która zwielokrotniła mój zachwyt nad kobiecym pięknem...

Czas na najnowsze rękodzieło. 
Mimo, że jeszcze niedokończone, już mnie cieszy...

Chusta na etapie kilku rzędów wstecz...


Marzyłam o takiej chuście.
Zwykle po cichu, bo nie wiedziałam czy będzie mi do czegokolwiek pasować. A raczej czy będzie pasowała do mojej metamorfozy. Chociaż nie to było ważne.

Marzyłam o jej cieple, ciekawym (wówczas dla mnie niezwykle trudnym do wykonania) wzorze, o jej otworkach, w które można się zaplątać z radości...

Wszelką namiętnością ogarniam koronki, bufki, marszczenia, kokardki, bardzo delikatny (choć jednak nieco sroczy) blask drobnych akcentów, łapiących światło, miniaturowe groszki, pudrowe kolory, zgaszone cienie, rozsądny minimalizm, klasykę... I mimo, że wiele tego piękna pozostaje w sferze nieco odległej, jest w tym pełnia subtelnego wyczucia...


Ta chusta to jeden z większych kroków naprzód do tego, w co wciąga mnie zapał do tworzenia, uaktywniania i rozszerzania możliwości.


Cieszę się, że mogłam sobie na nią zapracować!
To znacznie lepszy rodzaj satysfakcji.
Satysfakcji, która za każdym razem przypomina mi o tym, że nie ma nic za darmo.
I w sumie w porządku, bo pracowity rozsądek, w umiarkowanej formie, to zdrowa rzecz...

Mimo trudu jakiego chusta wymagała ode mnie, okazało się, że jest dla mnie... możliwa do wykonania. Z jasnymi zasadami - z całą pełnią prawdy jej piękna - bez ukrytych haczyków i bez wymuszanych imperatywów w schemacie. To najważniejsze...
Bo tam gdzie nie ma strachu przed tym, co wydaje się strasznie trudne, wszystko idzie... jak po włóczce...

Mimo, że chusta powstała ze schematu - z (prawdopodobnie) niemieckiej Burdy - była możliwa do ogarnięcia. Pozwoliła mi zrozumieć, że nie wszystko muszę robić samodzielnie, że czasem pomoc może być niezbędna... 

Zanim doszłam do stanu, w którym jestem, przerobiłam wiele schematów, które były koszmarnie złe. Z okropnymi błędami, których nie można akceptować, bo wprowadzają chaos, jakiego człowiek nie jest w stanie inaczej naprawić, niż niszcząc, prując i działając od nowa, i od nowa, zatrzymując się ciągle w tym samym miejscu.
Dlatego rozumiejąc schematy, odebrałam swoją lekcję, która jest prawdopodobnie najważniejsza w moim działaniu. Doszłam do niej niemałym kosztem, ale mam nadzieję, że mimo tego nie popełnię dawnych błędów...

♥ ♥ ♥ ♥ ♥ ♥ ♥

Dzięki rękodziełom szydełkowym, zrozumiałam, że podczas pracy konsekwencja i uwaga to nie wszystko, że podstawą jest rozumienie praw rządzących w tak zapętelkowanym świecie.
Każdy wzór ma swoje zasady, a każda włóczka ma swoje realne potrzeby, które wynikają nie tylko z jej piękna, do którego została stworzona, ale i z włożonej w całość pracy...


Chusty to jedne z piękniejszych akcentów kobiecości, ubrane w zagadkowe motywy. Bez względu na to, czy przypominają truskawkę, czy ananaska, w rzeczywistości akcentują to, co większość kobiet skrywa głęboko w sobie - ten rodzaj namiętności w doświadczaniu piękna i dzielenia się nim ze światem. I z innymi kobietami.
Bo kobiecość wymaga odwagi... 

wtorek, 25 października 2011

Jak długo można się spóźnić z prezentem...?!

Okazuje się, że moje zapisywanie dat i tak niewiele daje, bo mimo, że zapiszę, wyrobienie z czasem, czy raczej opóźnienie, przekracza potem granice dobrego smaku.
Jednak tak to jest, kiedy czas nie guma i kiedy się chce... Kiedy za bardzo się chce...
Z tym sobie muszę poradzić...

Popełniając kompletny nietakt czasowy, prezent wysłałam, pomimo daty...
Tym bardziej, że nie mogłam wysłać w roku ubiegłym.


Dość skromnie, ale serdecznie...

Dziękuję, przemiłej Edi, za wybaczenie! :)

♥ ♥ ♥ ♥ ♥ ♥ ♥

Co myślicie o odarowywaniu po czasie do tego przeznaczonym?
Gdzie jest ta granica, której nie można przekroczyć...?

Serdecznie i lawendowo...

Kolejne dziergadełka.
Tym razem mniejsze, ale wymagające nieco większych umiejętności niż miałam dotychczas.
Przerzucając się z dużych rozmiarów - z włóczki na kordonek - byłam pewna, że będzie trudniej. W sumie przez pewien czas tak było. Do czasu, aż wpadłam w swój rytm...
Tak w niego wpadłam, że aż tekturka kordonka zaczęła być coraz bardziej widoczna. I z ponad 300 m kordonka (to akurat bawełna - Crochetta), zostało niespełna 50...
I mimo, że strasznie szybko kończą się nici, to efekty coraz bardziej mi się podobają...

Póki co...

Szydełkowy prezencik poleciał do Moniś-ki, z okazji urodzin.



Woreczek szydełkowy z lawendową saszetką plus małe drobnostki...


A więc, poza szydełkowaniem, było jeszcze i szycie i klejenie.
I będzie tego wkrótce więcej...

poniedziałek, 17 października 2011

Opaski szydełkowe...

Spróbowałam kilku kolejnych, spontanicznych splotów na dwóch rodzajach włóczek z WOŚP.

Pierwsza opaska z czarno-białego melanżu.
Nić jest cieniutka, delikatna, dlatego opaskę zrobiłam z podwójnej...

Druga opaska - biała. Na foto przypomina nieco ecru, ale to wina pogody za oknem.



Biała sprawia wrażenie nieco lżejszej. Wzorek jest lepiej widoczny.
Z bliska wygląda mniej więcej tak...



Melanżowa, mimo, że z podwójnej nitki, robiła się dość szybko i przyjemnie. Albo tak mi się wydaje, że szybko, dlatego, że już jest gotowa. ;)

Lubię wszelkie melanże, szczególnie ich efekt końcowy w postaci splecionych kolorów i włókien, sprawiających wrażenie idealnie dopasowanych do siebie...  



Mile zaskoczyła mnie włóczka melanżowa, której podwójna nitka nie sprawiła mi trudności, jak z góry zakładałam. W sumie i dobrze, bo nauczyła mnie, że nie powinnam zwracać uwagi na wątpliwości odnośnie tego, czego nie potrafię, bo w trakcie i tak wychodzi co jest słuszne, a co nie. Dlatego dojrzalsza o doświadczenia, przeszłam oczywiście dalej - do oceny samego efektu końcowego.
Po przyjrzeniu się obu opaskom, ich elastyczności i możliwościom, stwierdziłam, że miękkość, w przypadku opasek, to podstawa...

Wkrótce kolejne szydełkowe rękodzieła. Póki co uprane czekają na swoją kolej...

niedziela, 9 października 2011

Wróżkowa włóczka i turkusowe mitenki...

Zrobiło się zimno. Okrutnie zimno, bo za bardzo daje się je odczuć... Na szczęście jest szydełko i włóczka! A to oznacza, że będzie cieplej niż dotychczas...

Jedna z włóczek, którą dostałam - to włóczka YARNFAIR. Dla własnych potrzeb nazwałam ją sobie wróżkową włóczką. ;)
Nigdy wcześniej nie miałam do czynienia z takim klimatem jaki przyniosła. Przez kilkanaście pierwszych rzędów mitenek, myślałam, że coś w pobliżu pachnie. Po kilku następnych zdecydowałam się powąchać jednak motek. Nie myliłam się - ten zapach wydobywał się z kłębka włóczki...
To dość oryginalny zapach. Trudno go jednoznacznie określić, ale wygląda na to, że jest taka fabrycznie, bo od razu powąchałam resztę motków i każdy miał inny zapach. A ten - nawet w środku, w kłębku, pachnie, bo oczywiście wsadziłam do środka nos, by to sprawdzić. ;))

Dzięki tej włóczce spełniłam jedno z moich szydełkowych pragnień - mitenki.
Zrobiłam je wzorem imitującym wzór ściągacza. Szydełkowe jednak nie są tak mięciutkie jak na drutach, ale z efektu jestem zadowolona, bo są nieco grubsze. I wrrreszcie... BĘDZIE CIEPLEJ! :))



Kolor włóczki to mocny turkus.
Akryl 100%. Włosek dość widoczny, ale ciepły.
Nie pamiętam ile włóczki zjadły mitenki, ale przypuszczam, że ok. 200 m. Kłębek jest duży (3 nitki), więc prawdopodobnie to większa połowa motka. 


Nawet jedno foto udało mi się zrobić w świetle dziennym...


Pozostaje więc ocieplić resztę kończyn. ;))

piątek, 7 października 2011

Szydełkomania praktyczna...

Prawdopodobnie nie ma uczelni z takim kierunkiem, a nawet jeśli... Praktycznie sama ją sobie wolałam stworzyć...
I kolejny miesiąc zaczęłam od szydełkowania praktycznego.
Przez wiele lat ten kierunek był dla mnie kierunkiem bardziej mentalnym, dlatego teraz, gdy już mogę powiedzieć, że do szydełka dojrzałam... Działam! ;))

Początkowo testowałam WOŚP`owe włóczki. Aukcja z resztkami pozwoliła nie marnować od razu tych lepszych kłębuszków i zacząć racjonalnie. To nauczyło mnie też dużej pokory w przerabianiu nowych wzorków, poznawania składu (chociażby odróżniania warunków jakie narzucają konkretne włóczki) czy przeznaczenia włóczek...

Zaczynałam głównie od akryli, poprzez mieszanki wełniano-akrylowe, wełniane, bawełniane i w mieszankach ściśle nie określonych...
Każda włóczka, którą przerobiłam, każdy wzorek, który poznałam (głównie przypadkiem, bo przez własną ciekawość z tego co wyszło), czegoś mnie nauczyły...

Staram się testować wszystkie włóczki, które wpadną mi w ręce.
Czasem są to małe kłębuszki, które jeszcze nie mają swojego przeznaczenia, ale samotne z pewnością nie pozostaną! :)
Te najmniejsze resztki uczą mnie najwięcej. Chociaż wkrótce postaram się wypłynąć na jeszcze szersze wody.

Póki co błękitne i białe kwadraciki prezentują się tak o - lekko niezgrabnie, ze względu na to w jakiej są formie... ;)

Niebieskie już mają schowane ogonki. Na białe wkrótce przyjdzie pora...

W międzyczasie zostałam obdarowana, przez mamę, kilkoma wieelkimi kłębkami akrylu i kordonkami, więc wkrótce pokażę coś więcej...


Dziękuję, że zaglądacie.
Trendów nie śledzę, bo i po co, choć mam sporo zaległości blogowych, które chciałabym nadrobić. Wkrótce postaram się wszystko uzupełnić...

piątek, 30 września 2011

Bawełniane etui w białym kolorze...

Etui na telefon, choć może być przydatne do wszystkiego, co tylko zmieści się w granicach wymiarów  11 x 5,5 x 1 cm.
 I jak to na ogół z szydełkowymi rękodziełami bywa, nieco się naciąga - o 1-2 cm.
W przypadku niewielkiego telefonu - przylega ściśle, więc nie wypadnie tak łatwo...

Obok zakładka do książki - dość wygodna w użyciu, o ile chcemy mieć pomiędzy kartkami jedynie sznureczek.


Etui może też służyć jako woreczek na saszetkę lawendową - wtedy śmiało można go nim związać.


I kwiatuchy z bliska...


A teraz nieco o samej włóczce, bo oczywiście technika i wszelkie szczegóły interesowały mnie najbardziej, że aż się muszę podzielić wnioskami...

Bawełna tego typu (to dokładnie bawełna z 5% polyamidem) świetnie się sprawdza przy dzierganiu dość sztywnych torebek, etui, pokrowców i wszelkich (mających głównie utrzymać kształt) akcesoriów, zabawek, a nawet pudełek. Bawełna bardzo przyjemnie się pierze - w temp. do 30`C.
Można ją usztywniać, ale tym razem tego zaniechałam, bo jest w sam raz...

Jeśli ktoś ma ochotę na etui, może je znaleźć pod jednym z linków w pasku bocznym. Ewentualnie zapraszam na e-mail z tym pragnieniem. Póki jeszcze nieco włóczki zostało...

czwartek, 29 września 2011

Na włóczkowym głodzie...

Uff... Wróciłam! :D

Szydełkowałam co się dało i z czego się dało. W każdym razie przerabiałam różne rodzaje włóczek i resztek włóczek, ich właściwości, m.in. elastyczność, grubość, kolory, łączenia... Sprawdzałam możliwości, działając intuicyjnie i wedle instrukcji jakie dostawałam. Z tymi ostatnimi wciąż nie działam jak należy, ale w sumie tym lepiej, bo tak postrzegam naukę - jako samodzielną a nie wedle wzoru!

W chwilach włóczkowego głodu pokusiłam się nawet o skręcenie pasm wełny w kłębuszek (żeeeby to by kłębuszek - to zaledwie skrawek). Przez 3 godziny udało mi się, kompletnie ręcznie, wykonać 5 metrów włóczki. Nawijałam ją baaardzo amatorsko - skręcając włókna wełny i naprężając na patyczek, który próbował zastąpić mi wrzeciono. Nie było to łatwe, ale strasznie się nakręciłam. Chciałabym kiedyś spróbować tej sztuki na profesjonalnym sprzęcie, by wiedzieć co czuły nasze babcie i prababcie dawno temu podczas przędzenia. Jak wiele wymagało to pracy...
Z moich "skrętów" wykonałam dwa kwiatuszki i zrobiłam z nich broszkę. Całą resztę dziergadełek umieszczę jak tylko dopadnę aparat.  

Dziękuję za Wasze miłe komentarze!
Kacho, jestem gotowa do dziergania netowego jak tylko znajdę kolejne kłębuchy.

sobota, 27 sierpnia 2011

Buciki dla niemowlaczka...

Małe, różowe - z białą podeszwą i sznurówkami - od początku do końca wykonane ręcznie...

Nie było łatwo, bo (jak zwykle) bez schematu i bez przygotowania, ale obiecałam sobie, przygotowywałam się, sprawdzałam swoje możliwości co pewien czas na innych włóczkach, aż wreszcie zaczęło się dziać...

Butki początkowo miały być jak tzw. czeszki, ale... ostatecznie zrobiłam trampuchy, bo byłam ciekawa czy potrafię je zrobić (bezbłędnie).

Nie wzięłam pod uwagę, że włóczka może się kurczyć po praniu i po wysuszeniu okazały się bardzo malutkie - mają 7 cm. Chociaż to żaden błąd, bo dzięki temu są takie fajne, zgrabne.
Z podeszwą nieco przeholowałam, więc są koturny. ;)

Włóczka to typowa bawełna, z dodatkiem elastanu - 5%. Niesamowicie trzyma fason...
Chociaż bawełna tego typu bardziej nadaje się raczej dla starszych dzieci niż niemowlaczków, ewentualnie dla dorosłych, bo dla tak malutkich stópek lepiej jednak wybrać wełnę. I to bez dodatków, bardziej miękką.



Te butki to mój pierwszy krok (dosłownie) do spełniania pragnień szydełkowych. Dlatego jeszcze nie raz pojawi się szydełkowe rękodzieło...

piątek, 26 sierpnia 2011

Czekoladka...

I jeszcze czekoladka...
Rozm. M ~ 5,5 cm.

Zapięcie z zabezpieczeniem.

Dostępna w Galerii ArtStacja.

Dodatek do kawy z mlekiem...

Narodziła się satynowa broszka.
Z perełką rzeczną w kolorze białym.


Posiada zapięcie z zabezpieczeniem.

Dostępna w Galerii ArtStacja.

Z tęsknoty za miękkim...

Przypomniałam sobie o aniołku, którego uszyłam a który okrutnie długi okres czasu czeka na zakup wnętrza.
Zabrakło mu brzuszka... Skrzydełka też czekają.
Wypchany jest częściowo wełną a częściowo szmatkami, więc na razie go nie mogę pokazać, bo jest zbyt miękki. Chociaż w dużej mierze taki pozostanie.
Rozmiarowo jest większy niż planowałam, bo ma prawie 40 cm, ale tym lepiej, bo jest więcej do przytulania! :D
Właściwie to aniołek... jest Kobietą i ma już własne imię. ;))

Kolejna kobietka się rodziła, razem z nią, ale póki nie mają wypełnienia, nie mogę ich pokazać w takim stanie.
Nie wiem ile lat znowu minie zanim je pokażę, ale myślę, że gdy przyjdzie na nie kolej, będą gotowe. I spełnią swoją Anielską misję...

Dla pewności zostawiam info, żeby, wraz z ciepłymi myślami, dotarło do Aniołów, które pomogą w narodzinach aniołków...

Wierzę w Was, skrzydlate istoty! ;)

sobota, 20 sierpnia 2011

Dłuuugie ciasteczko czekoladowe z kremem...

Zrobiłam na własny użytek skromne etui na próbki Oriflame.

Użyłam wyprasowanej już, brązowej tkaniny, koronkę od Agi i... białe nici, bo brązowych niestety zabrakło.

Miałam wiele dylematów jak je wykonać, ale kiedy przestałam się zastanawiać a zaczęłam wycinać i szyć, jakoś minęły.
Koncepcje zmieniały się wielokrotnie, bo oczywiście nie miałam żadnego wykroju, nie byłam nawet na to przygotowana, ale potrzeba zdecydowała o tym, aby je uszyć.

Chciałam je uszyć szybko, bo jeszcze w kolejce kilka pomysłów czeka, a zajęło mi to ponad 7 godzin, z niewielką przerwą na obiad, ale ciasteczko spełnia swoją rolę należycie!
Po włożeniu próbek nieco się marszczy, ale bardzo dobrze, bo uwielbiam takie marszczenia! Najważniejsze było, żeby próbki były ściśle ułożone. A samo marszczenie dostałam gratis. ;))

Tak się złożyło, że rozmiar idealnie nadaje się na nadgarstek, więc może być nawet bransoletką, jeśli ktoś się uprze. Chociaż powiem szczerze, że tylu skumulowanych zapachów raczej nie chciałabym nosić, bo już i tak wystarczająco pachną. Zadziwiająco trwałe są. Jeden męski zapach, który przypadkiem się wylał, był w powietrzu przez ponad dobę, więc gdyby przypadkiem wylał się ponownie jakiś męski, byłby dylemat co z tym fantem zrobić, by się "odmęsknić". :D


Etui z jednej strony jest zszyte ręcznie.
Zszyłam ładnie na maszynie boczek, ale sprułam, bo stwierdziłam, że wygląda zbyt idealnie i... jest RĘCZNIE! :D
Podobnie z kokardką - nieco ją podrasowałam krzywym ściegiem.
I wygląda tak perfidnie nieidealnie... ;))



Z próbkami w środku...

I bez próbek... 




A w etui próbki wyglądają tak...
Kokardka jest jednocześnie broszką, więc można ją w dowolny sposób zapinać na etui.


Potrzeba czasem przynosi takie wyzwania, że nie sposób im się oprzeć!


Teraz mogę śmiało powiedzieć znajomym: Tak, mam już próbki. Częstujcie się... Smacznego! ;))

I etui na telefon...

Niebieskie etui na telefon.
W komplecie z torebeczką...