czwartek, 29 września 2011

Na włóczkowym głodzie...

Uff... Wróciłam! :D

Szydełkowałam co się dało i z czego się dało. W każdym razie przerabiałam różne rodzaje włóczek i resztek włóczek, ich właściwości, m.in. elastyczność, grubość, kolory, łączenia... Sprawdzałam możliwości, działając intuicyjnie i wedle instrukcji jakie dostawałam. Z tymi ostatnimi wciąż nie działam jak należy, ale w sumie tym lepiej, bo tak postrzegam naukę - jako samodzielną a nie wedle wzoru!

W chwilach włóczkowego głodu pokusiłam się nawet o skręcenie pasm wełny w kłębuszek (żeeeby to by kłębuszek - to zaledwie skrawek). Przez 3 godziny udało mi się, kompletnie ręcznie, wykonać 5 metrów włóczki. Nawijałam ją baaardzo amatorsko - skręcając włókna wełny i naprężając na patyczek, który próbował zastąpić mi wrzeciono. Nie było to łatwe, ale strasznie się nakręciłam. Chciałabym kiedyś spróbować tej sztuki na profesjonalnym sprzęcie, by wiedzieć co czuły nasze babcie i prababcie dawno temu podczas przędzenia. Jak wiele wymagało to pracy...
Z moich "skrętów" wykonałam dwa kwiatuszki i zrobiłam z nich broszkę. Całą resztę dziergadełek umieszczę jak tylko dopadnę aparat.  

Dziękuję za Wasze miłe komentarze!
Kacho, jestem gotowa do dziergania netowego jak tylko znajdę kolejne kłębuchy.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz