czwartek, 27 października 2011

Jak bardzo trzeba być przesiąkniętym rękodziełem, żeby trafić na nie tam, gdzie się go nie spodziewa...?!

W przerwie pomiędzy szydełkowaniami musiałam dokonać kolosalnej zmiany...
Udało mi się zmienić ukochane oprawki i "podziarane" szkiełka, z którymi działałam przez ponad rok. Było strasznie trudno, wręcz koszmarnie, i aż nadto kosztownie, chociaż starałam się akceptować sytuację mimo wszystko i jak na moje możliwości, myślę, że i tak jest całkiem w porządku...

Wszelki koszmar z trudnościami zwieńczyła mi niezwykle przyjemna obsługa i zaproponowane przez intuicję (aż mnie samej trudno w to uwierzyć)... ręcznie wykonane oprawki...


O tym, że są ręcznie wykonane przekonałam się dopiero w domu, bo wybrać musiałam (podobno) najtańsze, a co za tym idzie, względnie stabilne. Kolor, jakość i dopasowanie, pozostawiają jednak nieco do życzenia. Bo cudów się nie spodziewałam przy takich możliwościach (tym bardziej, że cuda zawsze są nieprzewidywalne - kto doświadczył, ten wie).

Choć kilka grubych setek poszło w niedopasowane oprawki, za pół roku muszę wydać ponad dwa razy tyle... Hardcore! bo tylu zer się nie spodziewałam...
Nie powiem, że mnie to przeraża, ale oprawki, które mam, nie są jak poprzednie, które spełniały 100% swojej roli (były wytrzymałe, pomimo usterki), więc z góry rozumiem niełatwą sytuację plus kolejne, kolejne badania i wydatki.

Póki co jest względnie lepiej. Względnie, bo poza kwestią możliwości, różnica w postrzeganiu momentami mnie przeraża. W obecnym klimacie - podłoga wydaje się ruchoma, kafelki na ścianie w wersji 3D, podobnie jak inne "wypukłe" przedmioty, jakby w trójwymiarze... Jakby tego było mało, co pewien czas ból głowy, dziwny lęk, wynikający zapewne z różnic, wrażenie kołysania i coś, czego nie jestem w stanie zrozumieć, choć pragnę...
Kolejne pół roku takiej perspektywy brzmi dość przeraźliwie, więc w poczet niełatwych doświadczeń wpisałam sobie elementy siarczystego humoru, do czasu aż wszelkie efekty uboczne tej zmiany (zwane przeze mnie dla tych celów imprezowymi) przejmią nieco żartów i wpiszą się w tę zdrową aktywność - w jej poczucie zadowolenia i stabilność po zmianie...

Można patrzeć na nieprzyjemne doświadczenia z dystansem i zrozumieć, że granice poszerzają się same, a każde takie "imprezowe ciacho", jest potrzebne, by mogło być lepiej i bardziej pewnie już wkrótce...

3 komentarze:

  1. To brzmi tak jakbyś miała na nosku pierwsze szkła pryzmatyczne :O
    (stachna)

    OdpowiedzUsuń
  2. Nie znam tematu "z autopsji", ale pewnie też mnie to kiedyś czeka - i Mama i Tata noszą okulary, mocne. Życzę dużo sił w patrzeniu z dystansem na to, co nieprzyjemne i dobrego weekendu.

    OdpowiedzUsuń
  3. Stachna, możliwe, że to te właśnie. Chociaż nazwa mnie nie interesowała a widzenie bardziej. ;)
    Poprzednie były super dopasowane, a tu z adaptacją jest nieco zachodu, ale najważniejsze, że widać.

    Kasiu, wady nie są dziedziczone, ale same warunki jakie się im narzuca powodują zmiany.
    William Bates ma w swoich książkach też wiele ćwiczeń jak zapobiegać. Na pewno światło jest ważne. U mnie tego nieco brakowało w ostatnim czasie. W sumie też dlatego teraz pokutuję za swoje błędy. :)
    Dziękuję...

    OdpowiedzUsuń